HOTELARZE DZIELĄ SIĘ SWOIMI PASAJAMI - 300 KILOMETRÓW NA ROWERZE

b_150_100_16777215_00_images_rower1.jpgPomysł o „zdobyciu” Warszawy zrodził się rok temu. W końcu, kto „złapie bakcyla” rowerowania zawsze mu mało. Przegląd trasy, roweru odbywał się, co jakiś czas. W końcu nadszedł czas wakacji. I myśl „teraz albo nigdy” oraz decyzja „jutro ruszamy”. Pogoda nie zapowiadała złych warunków. Lekki wiatr, chłodno (wręcz idealnie na wyprawę) ostatnie zakupy, spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy do saszetki i na bagażnik, części zamienne w zanadrzu, telefon naładowany.  Pobudka o 5 rano, ostatni rzut oka na rower i bagaż, zjedzenie porządnego śniadania i ruszamy. 

b_150_100_16777215_00_images_rower.jpgPoczątkowy plan zakładał pokonanie dystansu w 1 dzień, ale był też plan awaryjny w 2 dni. Podążaliśmy za znakami, bo droga prosta na Warszawę. Pierwsze 80 km szły jak z płatka, przerwa co 30/40 km na 5/10 min, by odpocząć od pedałowania i uzupełnienie energii.  Ukazał się znak „Sandomierz” zapadła decyzja przerwa na 30 min na odpoczynek w tym pięknym mieście, cyknięcie parę fotek.  No i w drogę. No i zaczęły się schody, podjazd 6 km z mocniejszym wiatrem. A to nie był wierzchołek góry lodowej. Po 30 km wiatr stał się mocniejszy, pojawiły się nieciekawe chmury. I tu się zrodziły pytania w głowie „na co ja się porwałam?, „na co mi to było?”, ale się nie zniechęciłam i brnęłam dalej za kompanem. W czasie jazdy się zamienialiśmy, raz on prowadził raz ja, by każdy miał szanse odpocząć od wiatru. W między czasie podziwianie piękna przyrody, małych wiosek, sadów przydrożnych, których nie mało po drodze.  W czasie walki w głowie z psychiką obudził mnie głos za plecami pochodzący z mikrofonu „proszę zjechać na pobocze”. W głowie strach o  co chodzi a tu minął nas z duża szybkością wóz wojskowy wiozący… czołg.  Po pokonaniu 140 km zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji, żeby zjeść coś ciepłego i zastanowić się co dalej. Zapadła decyzja nocujemy w Kozienicach koło Radomia w pensjonacie.  100 km od naszego celu. Po 30 min ruszyliśmy dalej.  Pogoda się pogorszyłam zaczęło mżyć a takie połączenie z wiatrem jest najgorsze.  Wiatr z deszczem w oczy nie wróżył nic dobrego wręcz przeciwnie, psychika mówiła coraz głośniej „po co to było, mogłaś wrócić itp.” Ale się nie b_150_100_16777215_00_images_rower2.jpgpoddawałam jechałam dalej. Przerwa co 20 km  (tyle nogi pozwalały jechać) na zakup napojów i coś słodkiego na poprawę nastroju i ubranie kurtki przeciwdeszczowej.  Po tak ciężkich męczarniach ukazał się znak  „Kozienice”. Aż lżej się na sercu robiło, że to już koniec.  Dojechaliśmy do pensjonatu, który uprzednio zarezerwowaliśmy podczas przerwy. Ściągniecie przemoczonych rzeczy i wzięcie prysznica to była najlepsza rzecz tego dnia.  Zjedliśmy na szybko kolację i położyliśmy się spać, by kolejnego dnia z samego rana ruszyć w drogę. Następnego dnia za oknem ukazało się słońce to dodało mam otuchy, że już nie będziemy pedałować w deszczu.  Ruszyliśmy w drogę. Po 15 km zatrzymaliśmy się w sklepie, by cos przekąsić. Wiatr w oczy wiał, ale się nie poddawaliśmy. Po pokonaniu 80 km ukazał się upragniony znak „Warszawa”. Udało się! W przedmieściach wsiedliśmy z rowerami w metro, by dać odpocząć nogom. Dotarliśmy pod Pałac Kultury, zrobiliśmy kilka fotek i tak zaczęło się podziwianie Warszawy. Zwiedziliśmy również Starówkę. Następnie każdy udał się w swoją stronę, znajomy do domu a ja do rodziny, gdzie miałam przenocować, by wyruszyć następnego dnia do domu pociągiem.  Zadziwiające w Warszawie jest to, że posiada mnóstwo ścieżek rowerowych, którymi porusza się wielu rowerzystów.

Marzenie spełnione! Ale w głowie zrodziło się pytanie, gdzie udać się w kolejną rowerową podróż. Ta wyprawa pokazała mi, że nie ma się, co zniechęcać, gdy pojawiają się niedogodności, nie wolno się poddawać. Należy brnąć dalej, by zdobyć swój szczyt. Bo kto go osiągnie jak nie TY.                                                  /Magdalena/